Zakazy mnie nie obchodziły, czułam się królową świata. Z uśmiechem doprowadzałam matkę do łez, aż w końcu przyszło mi za to zapłacić…
Jako nastolatka nie znosiłam, gdy ktoś mówił mi, co mam robić. Zakazy matki działały na mnie jak płachta na byka. Im bardziej próbowała mnie kontrolować, tym bardziej się buntowałam. Czułam, że cały świat należy do mnie, a ja mogę wszystko…
Lata później wspomnienia tamtych dni nadal we mnie tkwiły, a konsekwencje moich wyborów zaczęły mnie doganiać. Życie miało dla mnie lekcję, której nigdy nie zapomnę…
Młodzieńczy bunt czy coś więcej?
Kiedy miałam 16 lat, czułam się niepokonana. Matka próbowała mi stawiać granice, a ja z uśmiechem na ustach je przekraczałam. Zakazy? To były dla mnie wyzwania. „Nie wracaj później niż o 22:00” – wracałam o północy. „Nie spotykaj się z tymi ludźmi” – spędzałam z nimi każdy wieczór. „Nie bierz samochodu” – kluczyki miałam zawsze pod ręką. Wiedziałam, że doprowadzam ją do szału, ale była to moja mała satysfakcja. Uwielbiałam patrzeć, jak bezradnie załamuje ręce, kiedy po raz kolejny łamałam zasady. „Nie rozumiesz, co robisz, zobaczysz, kiedyś za to zapłacisz” – mówiła ze łzami w oczach. Uważałam to za dramatyczną przesadę.
Beztroska młodość
Z przyjaciółmi tworzyliśmy grupę, którą ludzie omijali szerokim łukiem. Nie byliśmy niebezpieczni, ale nasze wybryki były na ustach wszystkich w okolicy. Nocne wypady na miasto, imprezy na nielegalnych działkach, jazda samochodem bez prawa jazdy – wszystko było jednym wielkim wyzwaniem dla autorytetów. Każdy zakaz był tylko dodatkowym powodem, by go złamać. A ja czułam, że jestem królową tego chaosu. Nic mnie nie zatrzymywało.
Jednego dnia podczas imprezy u znajomego wpadłam na pomysł, żeby wsiąść za kółko po alkoholu. Nikt nie próbował mnie powstrzymać. Świat był mój, a ja byłam nietykalna. Przejechałam przez miasto z prędkością, od której włos by się jeżył na głowie niejednej matki. Było mi obojętne, co się stanie. Liczyła się tylko adrenalina i to, że czułam się wolna.
Pierwszy upadek z piedestału
Kilka miesięcy później, kiedy znowu wróciłam nad ranem, czekała na mnie mama. Widok jej czerwonych od płaczu oczu zdenerwował mnie bardziej niż zwykle. „Dość tego. Masz szlaban, nie wychodzisz nigdzie przez miesiąc!” – wrzeszczała, a ja patrzyłam na nią z zimnym uśmiechem. „Mamo, nic mi nie możesz zrobić” – odpowiedziałam. „Nie możesz mnie zatrzymać. Przestań w końcu próbować kontrolować moje życie!” Czasem byłam okrutna, nawet tego nie zauważając.
Niecały tydzień później miała miejsce nasza największa kłótnia. Nie pamiętam, co dokładnie wywołało ten wybuch, ale słowa, które wtedy padły, długo brzmiały w mojej głowie. „Będziesz żałować, że nie słuchałaś. Bo ja już ci nie pomogę, kiedy popełnisz błąd!” Wyszłam trzaskając drzwiami, nawet nie myśląc, że kiedykolwiek mogłaby spełnić swoją groźbę.
Cios, który odmienił życie
Z czasem nasze relacje stały się coraz chłodniejsze. Zostałam wyprowadzona ze złudzeń pewnego wieczoru, gdy usłyszałam rozmowę telefoniczną mamy. „Nie mam już siły na walkę z nią, zrobi, co chce” – mówiła do kogoś. To było jak cios w brzuch. Ale wtedy jeszcze nie
zdawałam sobie sprawy, że moje zachowanie naprawdę ją zraniło. Myślałam, że to tylko gra – ja stawiam się, a ona ustępuje. Tak było zawsze, więc dlaczego teraz miałoby się to zmienić?
Zemsta życia
Lata mijały, a ja skończyłam szkołę, znalazłam pracę i wyprowadziłam się. Z matką utrzymywałam minimalny kontakt. Myślałam, że w końcu mogę być wolna, robić, co chcę, i nikogo nie muszę słuchać. Ale pewnego dnia moja beztroska zaczęła mnie doganiać. Kiedy potrzebowałam wsparcia finansowego, bo wpadłam w kłopoty, zwróciłam się do mamy. Byłam pewna, że mi pomoże, jak zawsze. Zawsze przecież ustępowała, mimo naszych kłótni. Tym razem było inaczej.
Kiedy zdesperowana poszłam do niej, spojrzała na mnie z kamienną twarzą. „Powiedziałam ci, że kiedyś przestanie mi na tobie zależeć tak, jak tobie przestało zależeć na mnie. I ten dzień właśnie nadszedł.” Oznajmiła mi, że nie da mi pieniędzy, bo nie chce już naprawiać błędów, które sama popełniłam. Byłam wściekła. Czułam się zdradzona, opuszczona i bezradna.
Konsekwencje wyborów
Życie szybko zweryfikowało moje nastoletnie przekonania o nieśmiertelności i wolności od konsekwencji. Wpadłam w długi, straciłam pracę, a ludzie, którzy kiedyś byli moimi „przyjaciółmi”, szybko zniknęli z mojego życia. Moja matka nie przyszła mi z pomocą, nawet kiedy błagałam ją o wsparcie. W końcu zrozumiałam, że miała rację. Jej łzy, jej prośby – to wszystko było próbą ochrony mnie przed tym, co teraz przeżywałam. Ale ja byłam wtedy zbyt uparta, żeby słuchać.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie jestem królową świata. Upadek z piedestału, który sama sobie zbudowałam, był bolesny i dotkliwy. Mama nie była moim wrogiem. To ja byłam własnym najgorszym przeciwnikiem, niszcząc wszystko, co mogłam mieć. W końcu musiałam sama stawić czoła problemom, które narosły przez lata mojej bezmyślności.
Czy warto było?
Teraz, kiedy patrzę na swoje życie, często zadaję sobie pytanie, co by się stało, gdybym wtedy posłuchała matki. Gdybym spróbowała zrozumieć, że jej zakazy i nakazy nie były ograniczeniem, ale ochroną. Wszystkie nasze kłótnie i dramaty, cała ta niepotrzebna złość – teraz rozumiem, że to było ostrzeżenie, którego zignorowałam.
Moje wybory zaprowadziły mnie w miejsce, z którego długo wychodziłam, ucząc się na nowo doceniać to, co miałam kiedyś. Straciłam matkę, która mogłaby być moim wsparciem, bo byłam zbyt dumna, by przyznać, że potrzebuję pomocy.