Na myśl, że mam spędzić Wielkanoc z kuzynką i jej bachorem, zrobiło mi się słabo. Uknułam intrygę, by jędza dała mi spokój
Wielkanoc zawsze była dla mnie czasem spokoju i odpoczynku, aż do momentu, gdy moja kuzynka postanowiła, że spędzi ją u mnie. Na myśl o jej bachorze, który biegałby po domu i wywracał wszystko do góry nogami, zrobiło mi się słabo. Nie mogłam pozwolić, by ta jędza zabrała mi mój upragniony czas relaksu…
Zacisnęłam zęby i wpadłam na plan, który miał sprawić, że kuzynka sama zrezygnuje z przyjazdu. Wiedziałam, że muszę działać ostrożnie, ale jednocześnie skutecznie, bo gdyby się zorientowała, co knuję, mogłaby mi to wypomnieć na zawsze…
Wielkanocna katastrofa wisi w powietrzu
Święta zawsze były dla mnie czasem, kiedy mogłam w końcu odetchnąć. Lubiłam te poranne rytuały, spokojne śniadanie, rozmowy przy stole i smak domowych potraw. Wszystko układało się idealnie… aż do momentu, gdy zadzwoniła moja kuzynka, Agnieszka.
„Hej! Wiesz co? W tym roku przyjedziemy na Wielkanoc do ciebie!” — usłyszałam w słuchawce, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. Próbowałam się wymigać, ale ona była nieugięta. W jej głosie słychać było radość, a ja wiedziałam, że nie chodzi o to, żeby spędzić święta razem, tylko o to, żeby zwalić mi na głowę swojego synka, który w zeszłym roku niemal zdemolował moją kuchnię.
Plan, który miał ocalić moje święta
Nie mogłam pozwolić, żeby tegoroczne święta zamieniły się w kolejną katastrofę. Próbowałam podjąć rozmowę o tym, że może lepiej by było, gdyby spędzili je u siebie, ale Agnieszka jak zwykle była głucha na moje sugestie. I wtedy wpadłam na pomysł. Skoro nie mogłam jej bezpośrednio odwołać, to musiałam wymyślić coś, co skutecznie zniechęci ją do przyjazdu.
„Och, wiesz co, Agnieszko… Właśnie dowiedziałam się, że u sąsiadki w bloku był przypadek ospy wietrznej” — rzuciłam niby przypadkiem, licząc na to, że wizja potencjalnego zarażenia skutecznie ją odstraszy. „Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś przyjeżdżała z Maćkiem. A co, jeśli się zarazi?” W głowie triumfalnie świętowałam swój spryt, ale wiedziałam, że muszę zachować kamienną twarz. Agnieszka zaczęła się wahać, a ja kontynuowałam: „Rozumiem, że nie chciałabyś narażać dziecka…”
Gra w kłamstwa
Mój plan wydawał się działać, ale kuzynka nagle przeszła do ofensywy: „No coś ty! Maciek miał już ospę, więc to nie problem! Wiesz, przynajmniej nie będę musiała gotować — masz zawsze taki pyszny sernik, że już się na niego cieszę!” Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że muszę wymyślić coś innego, i to szybko.
„No dobrze… Ale teraz przypomniałam sobie, że nasz stary boiler w końcu padł” — westchnęłam teatralnie. „Nie ma ciepłej wody, nie wiem, czy uda się to naprawić przed świętami…” — rzuciłam z fałszywą rezygnacją. Spodziewałam się, że to powinno zniechęcić kogokolwiek do przyjazdu, a jednak Agnieszka zaskoczyła mnie jeszcze bardziej. „Wiesz co, nie przejmuj się! Przynajmniej Maciek będzie miał frajdę, a my się umyjemy w chłodnej wodzie, najwyżej będziemy mieć orzeźwiającą Wielkanoc!” — zaśmiała się radośnie.
Czułam, jak narasta we mnie frustracja. Nic nie działało. Wiedziałam, że muszę przemyśleć to wszystko jeszcze raz, bo Agnieszka jakimś cudem przewidywała każdy mój ruch.
Kłamstwo za kłamstwem
Moja ostatnia karta była ryzykowna, ale nie miałam wyjścia. Kiedy ponownie zadzwoniła, by potwierdzić swój przyjazd, zaczęłam opowiadać o remontach w bloku, hałasie wiertarek i robotnikach, którzy rozgrzebali klatkę schodową. „Naprawdę nie wiem, jak to wytrzymacie, Agnieszko… Na pewno się nie obrazisz, jeśli z tego zrezygnujesz?”
I wtedy usłyszałam te słowa, które zmroziły mi krew w żyłach: „Wiesz co, a może przyjedziesz do nas? Będziemy mieli spokojnie, czysto i bez remontów! Ja zajmę się jedzeniem, a ty odpoczniesz.” Patrzyłam w słuchawkę, jakby miała mnie pogryźć. Jak ja teraz miałam się z tego wymigać? Czułam, że utknęłam w pułapce własnych kłamstw.
Wielkanoc, której nikt się nie spodziewał
Dwa dni przed świętami Agnieszka zadzwoniła do mnie, że jednak nie mogą mnie przyjąć, bo Maćka złapało jakieś przeziębienie, a lekarz zalecił zostać w domu. Moje serce skoczyło z radości, ale poczułam też lekkie ukłucie winy. Chciałam się jej pozbyć, a teraz miała problem ze swoim dzieckiem. Może trochę przesadziłam?
W Wielką Sobotę pojechałam na zakupy, żeby skompletować wszystko na niedzielny obiad. Wracając do domu, zobaczyłam samochód Agnieszki zaparkowany pod moim blokiem. Zamarłam. Co ona tu robiła? Wbiegłam po schodach, a drzwi do mojego mieszkania były lekko uchylone. Weszłam do środka i zastałam ją z całą rodziną — rozpakowali jedzenie, udekorowali stół i siedzieli z uśmiechem. „Surprise!” — wykrzyknęła Agnieszka.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Ona wiedziała o wszystkim. „Słyszałam twoje wymówki, ale przecież rodzina jest po to, żeby być razem. Nie dam ci się tak łatwo pozbyć!”
Cóż, plan spalił na panewce. A ja, choć początkowo pełna niechęci, ostatecznie cieszyłam się, że nie spędzę świąt sama. Agnieszka przejrzała moje plany i dała mi lekcję, której długo nie zapomnę.